wtorek, 24 listopada 2009

Pozytywne myślenie a rasizm

Moda na pozytywne myślenie zdobyła w ostatnich dekadach dużą popularność. Z psychologii przedostała się do różnego rodzaju poradnictwa, w którym tego rodzaju nowinki ze świata nauki przyczyniają się do podniesienia jego wiarygodności. W efekcie ludzie dowiadują się, że dzięki sile swych pozytywnych myśli wyleczą się z chorób oraz osiągną sukcesy w życiu zawodowym i osobistym.

Trudno nie przyznać racji poglądowi, jakoby wieczne malkontenctwo i narzekanie paraliżowało ludzkie działania i przeszkadzało w osiąganiu sukcesów. Z drugiej strony, taki magiczny optymizm popada w inną skrajność: nie da się bezwysiłkowo, jedynie odganiając czarne myśli, osiągać sukcesy.

Źródeł omawianej koncepcji należy doszukiwać się w ruchu potencjału ludzkiego umysłu i psychologii humanistycznej. Żeby nie rozwodzić się zbyt długo nad kwestiami teoretycznymi zacytuję poniżej krótki fragment z tekstu ks. Marka Dziewieckiego:

Humaniści sugerują, że to nie określone zachowania czy więzi międzyludzkie decydują o naszym losie lecz wyłącznie nasze sposoby myślenia - zauważa znany duszpasterz i psycholog. - Ludzkiemu umysłowi przypisywana jest moc stwarzania rzeczywistości. Jako zaburzenie traktuje się wszelkie przejawy "negatywnego myślenia", gdyż wtedy nasz umysł stwarza bolesną rzeczywistość, która powoduje cierpienie i niepokoje.

Za takim myśleniem ma iść określona energia, która "pomaga" przemieniać świat na lepszy. Tymczasem najnowsze badania obalają te mity.
Zły nastrój i negatywne myślenie sprawiają, że jesteśmy mniej łatwowierni, krytyczniej oceniamy bliźnich i, co zaskakujące, mamy lepszą pamięć – czytamy na portalu psychologicznym Charaktery, prezentującym wyniki badań australijskich naukowców.

W badaniach prowadzonych pod kierunkiem prof. Josepha Forgasa eksperymentatorzy poprosili wprawionych w dobry lub zły nastrój uczestników o ocenę prawdziwości anegdot i plotek. Osoby w złym humorze wierzyły w nie mniej chętnie, były również mniej skłonne do podejmowania decyzji opartych na rasowych i religijnych uprzedzeniach. Popełniały też mniej błędów, kiedy proszono je o przypomnienie sobie zdarzeń, których były świadkami.

Jak widać nauka wyrządziła hurraoptymistom psikusa. Tyle lat pozytywnie myśleli, wspierani humanistic psychology, a teraz okazuje się, że dobry humor i wieczne "będzie dobrze" mogły doprowadzić ich do "decyzji opartych na rasowych i religijnych uprzedzeniach".

W związku z tym nasuwa się pytanie: czy psycholodzy odpowiedzialni za szerzenie fałszywej tezy wedle której szklanka jest zawsze "aż do połowy pełna" poniosą jakąś odpowiedzialność za ewentualne przyczynienie się do szerzenia nienawiści rasowej?

PS. A tak w ogóle to bardzo cenię współczesnych psychologów, ich nowatorskie teorie oraz pomysłowe eksperymenty.

sobota, 21 listopada 2009

Cynizm tolerancjonistów

Jednym z ciekawszych doświadczeń związanych z użytkowaniem Internetu są wirtualne rozmowy z różnymi tolerancjonistami. Łatka konserwatysty sprawia, że człowiek stoi zazwyczaj na straconej pozycji. Wiadomo – jak „konserwa”, to automatycznie nietolerancja, brak dialogiczności, zapędy inkwizytorskie i konkwistadorskie w jednym.

Po drugiej stronie zaś stoją “aniołki wcielone”, “różne ateisty”, “racjonalisty”, lewicowcy świadomi i podświadomi oraz różni nałogowi powtarzacze medialnych sloganów. Łączy ich jedno: bezgraniczne umiłowanie ludzkości, które to umiłowanie aż bucha, gdy stukają w klawiaturę. Historia zna te typy ludzkie: dać im tylko trochę prochu, a oni już będą wiedzieli, jak zaprowadzić "tolerancję”.

Są tolerancyjni dlatego nie chcą krzyża w klasach szkolnych; są dialogiczni, dlatego chcą by moje dzieci uczyły się edukacji seksualnej itp., itd. Nie zauważają (lub nie chcą zauważyć), że pod pozorem ich “walki” kryje się określony światopogląd. Wszystkie bowiem poglądy wyrażane w ważnych kwestiach społecznych oparte są na konkretnej filozofii, a gdy nie są, to stają się tylko “swobodną impresją wolnego intelektu” (czytaj: bełkotem).

Z czego bierze się ich zacietrzewienie? Wydaje się, że jest pochodną rewolucyjnego zapału i poczucia misji. W większości przypadków oni naprawdę wierzą, że walczą klawiaturą o “lepsze jutro” dla ludzkości. Dlatego też można im swobodnie nienawidzieć, a pomimo to pozostawać dalej otwartymi i tolerancyjnymi!

Cynizm z jakim posługują się wytrychem tolerancji czy neutralności światopoglądowej w celu niszczenia przeciwników, byłby wdzięcznym tematem badań dla naukowców. Byłby, ale nie jest, bo nikt takiego tematu nie odważy się wziąć na tapetę.

I tylko się człowiek dziwi, że się jeszcze temu wszystkiemu dziwi.

sobota, 14 listopada 2009

Jak eSBecy i ZOMOwcy o prawa człowieka walczyli

Komunistyczny przywódca gen. W. Jaruzelski zażartował ostatnio w jednym z wywiadów mówiąc, że "w sprawie wieszania krzyży w szkołach wyprzedziliśmy Europejski Trybunał Praw Człowieka". Czy takie stwierdzenie rzeczywiście można traktować jedynie w kategoriach żartu?

Jeśli bliżej przyjrzeć się sprawie, to nie można zaprzeczyć, że podstawowe wątki argumentacji komunistycznej w "kwestii krzyży" pokrywają się z argumentologią sędziów Trybunału. Troska o tzw. "świeckie państwo" wolne od manifestacji religijności w sferze publicznej, wspólna jest jednym i drugim.

Gdy tow. Wiesław wykrzykiwał do Prymasa Tysiąclecia, że "Krzyż na ścianie drażni młodzież niewierzącą", mówił właściwie to samo, co ostatnio Europejski Trybunał, powołujący się na wzniosła ideę tzw. "wolności religijej uczniów". Wolności specyficznej, bo dostrzegającej tylko mniejszość, a zapomnającej o większości.

Dlatego Prymas Wyszyński tak odpowiedział Gomułce:
A ile jest tej niewierzącej młodzieży ?
Gomułka odpowiadał:
No, powiedzmy, 10 procent.
Na to ks.Prymas :
Ja panu dodam jeszcze 10 procent. Niech bedzie 20 procent.
Pozostaje reszta, czyli 80 procent młodzieży. Otoż zapowia-
dam panom, że ja dla tych 80 procent bedę walczył o krzyż
i w tej walce nie ustanę
.
(za: "Dziennikami" J. Zawiejskiego)

* * *

Komunistyczna walka z krzyżami trwała praktycznie przez cały okres PRL. W latach sześćdziesiątych z krucyfiksami na ścianie szkolnej dzielnie wojował wspomniany tow. Wiesław. Na początku lat osiemdziesiątych, po strajkach solidarnościowych i stanie wojennym, doszło do spektakularnych protestów młodzieży w obronie głównego symbolu chrześcijaństwa.

W Miętnem k/Garwolina uczniowie zareagowali protestami na fakt znikania z klas szkolnych krzyży. W odpowiedzi dyrektor na apelu szkolnym mówił o rozdziale Kościoła od państwa, zasadach świeckości instytucji państwowych itd. Nie przekonał młodzieży, która "po apelu na znak protestu od razu nie rozeszła się do sal lekcyjnych, lecz zaintonowała pieśń „My chcemy Boga” (za stroną IPN).

Eskalacja konfliktu nastąpiła na początku marca 1984 roku. Uczniowie ogłosili strajk i podjęli okupację budynku, przerwaną przez dwie kompanie ZOMO z Siedlec i Warszawy.

Podobny strajk uczniowski miał miejsce we Włoszczowej w kieleckim. Po decyzji usunięcia krzyży z sal szkolnych 3 grudnia 1984 młodzież rozpoczęła protest, trwający 2 tygodnie. W jego rezultacie uczniów spotkały represje. Część z nich pozbawiono praw uczniowskich, część relegowano ze szkoły.

* * *

To tylko mały wycinek komunistycznych represji za obronę wiary i krzyża.Dzisiaj, po werdykcie sędziów ze Strasburga, okazuje się, że to komuniści mieli rację, a eSBecy i ZOMOwcy zostali prekursorami walki o prawa człowieka. No, może czasami przesadzali w gorliwości, ale w sumie chcieli dobrze. Walczyli o lepszą, tolerancyjną i świecką Europę.

W tej sytuacji należałoby się zastanowić, czy zamiast straszyć ich sądami, nie dać im orderów?

środa, 11 listopada 2009

Dlaczego naziści i komuniści nie mogą być patriotami?

W monumentalnej Summie Teologicznej św. Tomasz z Akwinu zaraz po omówieniu pobożności (devotio) przechodzi bezpośrednio do omawiania pietyzmu. Tym samym wskazując na bliskość czy wręcz pokrewieństwo obydwu sprawności moralnych.

Akwinata słusznie zauważył, że pietas ma ze swej istoty religijne korzenie. Dlatego wszędzie tam, gdzie wiarę usiłuje zastąpić ideologia (np. nazizm, komunizm) przestaje być właściwą pietas, a staje się jej karykaturą.

Relacje między pietas a devotio

Pozornie mogłoby się wydawać, że devotio jest cnotą stricte religijną i nie ma nic wspólnego z cnotami świeckimi, takimi jak na przykład sprawiedliwość. Jednakże w klasycznym rozumieniu sprawiedliwość opiera się między innymi na wypełnianiu określonych powinności wobec społeczności w jakiej człowiek dorasta i żyje, ale także wobec Stwórcy, który obdarował go życiem i określonym środowiskiem wychowawczym.

Interesująco o tych zagadnieniach pisał o. Józef M. Bocheński: „Zgodnie z pierwszym przykazaniem miłości winniśmy [...] «miłować Boga ze wszystkich sił naszych» – co oznacza według katechizmu «chwalenie Boga», a więc szerzenie Jego chwały. Otóż znakomitą częścią chwały Bożej, za którą odpowiadamy na ziemi, jest niewątpliwie wszystko, co piękne i dobre wokoło nas i w nas – a w pierwszym rzędzie kultura ojczysta” (M. Bocheński, Patriotyzm. Męstwo. Prawość żołnierska, Warszawa–Komorów 1999, s. 12). Chrze­ścijanin ma więc obowiązek służenia własnej Ojczyźnie, gdyż „reprezentuje [ona – D. Z.] pewien odcień Boskiej chwały, za którego rozwój i promieniowanie jesteśmy z mocy zrządzenia Opatrzności współodpowiedzialni” (tamże, s. 19).

Pietas jest zatem niejako przedłużeniem devotio na pewien rodzaj stworzenia. Przywołajmy jeszcze raz Doktora Anielskiego: “Zadaniem więc pietyzmu jest otoczenie czcią i i spełnianie powinności wobec rodziców, jako twórców rodziny oraz wobec osób działających w imieniu Ojczyzny” (S.Th. II-II q. 101.a.3). Tak więc najpierw winniśmy szacunek i wdzięczność Panu Bogu, a zaraz potem największym dobrom, jakie otrzymaliśmy od niego: Rodzinie, Narodowi i Ojczyźnie, czyli środowisku, w którym dorastaliśmy. Ono bowiem dało nam materialne i duchowe podstawy do naszej ziemskiej egzystencji.

Nota bene moraliści wychodzą z założenia, że człowiek nie jest jednak w stanie odwdzięczyć się za dobro otrzymane od Stwórcy i wspomnianych wyżej instytucji. Stąd może tylko poprzez akty pobożności i wierną pracę wypełniać swoje obowiązki płynący z prawa naturalnego (tamże).

Podsumujmy: pietas jest spełnianiem powinności wobec rodziny i ojczyzny, a devotio wobec Boga.

Kosmopolici, komuniści i naziści

Klasyczne rozumienie patriotyzmu wyklucza rozdział miłości Ojczyzny od religijności. Praktyka życia społecznego pokazuje, że to co powstaje po takim rozdziale trudno wiązać z pietas. Jeżeli bowiem nie otrzymaliśmy nic od Stwórcy, a nasze środowisko dorastania jest przypadkowe, to nie musimy mieć w stosunku do niego żadnych zobowiązań. Taka postawa sprzyja kosmopolityzmowi. Kosmopolita nie posiada żadnego źródła duchowej mocy, stąd rozpaczliwie poszukuje stałego gruntu w życiu. Nie przywiązuje się do miejsc, wiedziony być może lękiem, który niegdyś asceci i moraliści nazywali horror loci (groza miejsca). Taki człowiek wciąż podąża do nowych miejsc, nieświadomie poszukując swojej ziemi obiecanej ziemią, której jednak nie może odnaleźć.

Przyczyną jego zagubienia w świecie jest odejście (mniej lub bardziej świadome) od Boga. Osoby takie dla poprawy własnego samopoczucia nagminnie wyszydzają i wyśmiewają tzw. postawę “Bogoojczyźnianą”. Sami bowiem są często i “bez-bożni”, i “bez-ojczyźniani”.

O ile kosmopolityzm jest wprost zaprzeczeniem patriotyzmu, to niekiedy można sapotkać wśród osób niewierzących przejawy czy przebłyski tego, co na pierwszy rzut oka kojarzy się z patriotyzmem. Słyszy się na przykład, jakoby niektórzy komuniści byli “szczerymi, polskimi patriotami”. Z tomistycznego punktu widzenia nie można tej postawy wiązać z właściwie rozumianą pietas. Po pierwsze, twórcą ich ojczyzny nie jest Bóg, lecz określona ideologia i stojący za nią ludzie, którzy co prawda pretendują do roli “bóstwa”, ale nim nie są. Po drugie – nie należy mylić sentymentalizmu, czyli pewnej nutki tęsknoty do „dawnych czasów” i rodzinnych stron z właściwym patriotyzmem. Sentyment taki, choć jest elementem pietas, nie jest wystarczającym warunkiem do zaistnienia cnoty.

Innym przejawem wypaczeń cnoty patriotyzmu obok kosmopolityzmu i komunizmu jest nazizm, który również w swej podstawie odrzuca Boga (o pewnej antykatolickiej formie rasizmu pisałem tutaj). Naród uzurpuje sobie wtedy boską cześć, zamiast spełniać zadanie wyznaczone przez Opatrzność. W Polsce takie tendencje prze­jawiają m.in. środowiska odwołujące się do prasłowiańskich przodków i gloryfikujące pogańską kulturę.

Neopogańskie grupki krytykują „ideomatrycę polakokatolika”, która ponoć zabija instynkt walki i „siły tworzycielskie” w narodzie. Taka postawa ośmiesza ideę narodową, owocując w końcu jakąś formą słowiańskiego rasizmu i szowinizmu.

(Fragment artykułu, który pierwotnie ukazał się w kwartalniku "Cywilizacja nr 27")

poniedziałek, 9 listopada 2009

Dziesięć argumentów za wieszaniem Krzyży w szkołach

Walka z Krzyżem nie jest w walką z nietolerancją religijną, ale z samą religią. Niedawny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka nakazujący zdjęcie symboli religijnych ze szkół we Włoszech jest właśnie przejawem tej walki. Poniżej dziecięć argumentów za pozostawieniem Krzyży w szkołach i generalnie w przestrzeni publicznej. (Inspiracją i pewną pomocą w ich napisania był artykuł znaleziony na portalu Kath.net.)

1.Krzyż na ścianie jest prostym potwierdzeniem faktu, że w danym państwie żyją ludzie wierzący w Chrystusa. Każda organizacja czy grupa ludzi pragnie podkreślić swoją tożsamość i odróżniać się od innej własną symboliką. Dlaczego tego przywileju mieliby być pozbawieni katolicy?

2.Pusta ściana nie jest wolna od ideologii, zwłaszcza, gdy człowiek uświadomi sobie, że przez wieki wisiał na niej Krucyfiks. Wyciągnięcie po niego rąk zawsze będzie miało podtekst ideologiczny. Niezależnie od tego, co mówią właściciele tych rąk. Odwoływanie się przy tej okazji do tzw. neutralności światopoglądowej(będącej w istocie "fikcją literacką"), służy wyłącznie celom propagandowym.

3. Domniemane prawo do życia w przestrzeni wolnej od treści i symboli religijnych, nie może być ważniejsze od prawa do swobodnego wykonywania praktyk religijnych.

4. Ikonoklazm praktykowany w obrębie przestrzeni publicznej jest tylko pewnym etapem wojny światopoglądowej. Antychrześcijańscy fundamentaliści wcześniej czy później wpakują się ze swoimi butami do prywatnych mieszkań i nakażą zdejmowanie symboli religijnych. Pretekstem będzie na przykład to, że mogą razić ateistycznych listonoszy, hydraulików czy innych glazurników.

5. Nakazując zdjęcie Krzyży szeroko pojęta lewica paradoksalnie miesza religię z polityką. Stanowi to bowiem jedynie pretekst do prowadzenia akcji stricte politycznej. Jednocześnie ta sama lewica obłudnie zarzuca Kościołowi, że wtrąca się do polityki.

6. Chrześcijaństwo ze swej natury jest misyjne, skierowane na zewnątrz. Katolik musi świadczyć, bo do tego zobowiązują go nakazy jego religii. W przeciwnym razie sprzeniewierzy się swojemu wyznaniu. Jeśli zatem ktoś zakazuje mu świadczenia, to w istocie odbiera mu podstawowe prawo do wyznawania swojej religii. Jest to oczywiście taktyczne działanie przeciwników chrześcijaństwa, chcących zepchnąć je do getta.

7.Wyrok Trybunału sprzeciwia się tak wielbionej przez lewicę i liberałów demokracji. Skoro bowiem o wyborze władz decyduje demokratyczna większość, dlaczego o wieszaniu symboli religijnych ma decydować religijna mniejszość?

8. Krzyż w istocie jest "logiem", symbolem Europy. Bez niego Europa nie jest już Europą, ale na powrót skupiskiem pogan.

9. Dla katolika Krzyż ma znaczenie stricte religijne, związane z codzienną walką duchową, jaką prowadzi w swoim życiu. Katolik wierzy, że znajduje się w nim szczególna moc, która wiedzie go do duchowego zwycięstwa. W tym sensie Krzyż w ramach przestrzeni publicznej na pewien sposób uświęca ją.

10.Jeśli zaś przeciwnicy Krzyża nie wierzą w jego szczególną moc duchową, to dlaczego nie przejdą nad nim do porządku dziennego? Dlaczego tak ich szczególnie drażni, skupia ich uwagę i prowokuje do działań? Chrześcijanin zawsze będzie dostrzegał w tej postawie odwieczne zmaganie się sił dobra i zła. Słowem - "krzyżowa cenzura" nie jest tylko przejawem walki politycznej, ale przede wszystkim duchowej. I właśnie ten argument powinien przede wszystkim mobilizować katolików do obrony Krzyża.

Z całą pewnością nie są to wszystkie argumenty. Pomysły, uwagi i inspiracje Czytelników są oczywiście mile widziane.

piątek, 6 listopada 2009

Kanibalizm a zderzenie cywilizacji

News o chińskiej knajpie dla kanibali pojawił się w mediach pod koniec października. Kilka dni później w internecie zaczęła krążyć informacja o szwajcarskiej firmie kosmetycznej, wyrabiającej kremy regenerujące skórę, również z zabitych wcześniej maleństw.

Te dwie informacje, mówiąc językiem Samuela Huntingtona, symbolizują współczesne zderzenie dwóch cywilizacji. Pierwsza - chińska, wydaje się być bardziej prymitywna. Jej przedstawiciele praktykują wszak ludożerstwo, poszukując wysublimowanych smaków i dodatkowo nowych afrodyzjaków (ponoć “zupki z dzieci” są pod tym względem rewelacyjne). Druga - zachodnia, odrzuca kanibalizm, co najwyżej nieśmiało przetwarza “nieużyteczne płody” (lub jak mawiają niektórzy –“niepotrzebne wrzody”) na specyfiki służące jego zdrowiu.

Warto jednak zauważyć, że co do meritum sprawy nie ma tu większej różnicy. Przedstawiciele jednej i drugiej uważają, że nie mają do czynienia z dziećmi. Przyjmując taką perspektywę oskarżenia o zjadanie człowieka stają się bezpodstawne. Można mówić jedynie – jeśli można się tak wyrazić – o konsumpcji ludzkich... “odpadków”. Co prawda, może to wydawać się z punktu widzenia europejskiej kultury obrzydliwe, ale jest to tylko - jakby powiedział klasyk - kwestią smaku, a nie etyki.

Z drugiej strony, czy w wielokulturowym świecie można zamykać się na Inność? Więcej: czy można odmieńców kulturowych nazywać mianem barbarzyńców? Chińczycy mogą też wypomnieć nowoczesnym Europejczykom i Amerykanom pewną niekonsekwencję w postępowaniu: dlaczego “płód” można przetwarzać na leki, a nie można go zjadać (zresztą afrodyzjaki też są w pewnym sensie lekami)?

Powyższy rozbieżności kulturowe mają znaczenie w obliczu nasilającej się chińskiej ekspansji gospodarczej i cywilizacyjnej. Dalekowschodni sposób myślenia i wartościowania będzie coraz częściej zderzał się z wartościowaniem ludzi urodzonych i wychowanych na Zachodzie. Pytanie zasadnicze w tej sytuacji brzmi: która opcja zwycięży?

Jak się wydaje, zdecydowanym faworytem jest cywilizacja chińska: twórcza, ekspansywna, łamiąca kolejne tabu i pełna życiowej energii. Zramolała, zakompleksiona, nadziana “katolickimi skrupułami i zabobonami” cywilizacja zachodnia (nieśmiało tylko wyrabiająca jakieś kremiki), nie ma większych szans powodzenia.

Logika i dialektyka dziejów jest nieubłagana. Teraz musimy tylko poczekać na “tolerancyjnego” śmiałka, który pierwszy wyciągnie ręce w kierunku Państwa Środka i wezwie do otwarcia na nowe horyzonty, wykonując pierwszy krok w kierunku pełnej wolności.

Wolności, której symbolem powinien zostać “dziecięcy stek” w zębach postępowego ludojada.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Happy Halloween

Hasło "Happy Halloween" jest w swej istocie intrygujące. Szokuje paradoksem, który się za nim kryje. Oto mamy być weseli w dniu, w którym człowiek zwyczajowo zamyśla się nad swoim losem?

Kartki czy obrazki z takimi napisami krążą w sieci. Taki tytuł nosi również gra komputerowa, a restauratorzy tym zawołaniem wabią klientów na imprezkę w wigilię święta.

Powiadają, że to tylko biznes. Biznes swoją drogą, ale ten biznes odpowiada na pewne zapotrzebowanie społeczne. Istnieje duży popyt na oswojenie i tym samym zapomnienie o śmierci. Dlatego w dniu, w którym człowiek w szczególny sposób ma zadumać się nad umieraniem i sensem życia, robi się kolejną imprezę i organizuje wygłupy. To ma być taka swoista terapia, aby pomóc ludziom przytłumić myśl o zbliżającym się nieuchronnie umieraniu.

Ale śmierć zbliża się dzień po dniu, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok.
I na nic cała ta błazenada.

Nicolás Gómez Dávila napisał gdzieś, że żyjący człowiek ma niezrozumiałe poczucie wyższości nad tymi, którzy odeszli (cytuję z pamięci). Idzie sobie przez cmentarz i myśli w duchu: ten umarł, tamten umarł, a ja wciąż żyję. To, że żyje się liczy. Tamci nie żyją, więc przegrali. (Typowo pogańskie złudzenie.)

Właśnie złudzenie trudno wytłumaczalnej wyższości nad zmarłymi, obok chęci przytłumienia pamięci o umieraniu, prowadzi do zarzucania tradycyjnych form obchodzenia Wszystkich Świętych. Na razie są to oczywiście tylko pewne tendencje społeczne, które jeszcze nie opanowały głównego nurtu życia narodu.

Tak czy inaczej warto podkreślić, że ich skutkiem jest odrzucenie pamięci o zmarłych, a tym samym dorobku minionych pokoleń. W dalszej konsekwencji, niewątpliwie wywrze to wpływ na kulturze i cywilizacyjnym kierunku rozwoju społeczeństw.