czwartek, 26 sierpnia 2010

Kołchoźnik, basen i "psy Pawłowa"

Miasteczko X na Śląsku - nowoczesny basen, zjeżdżalnie, bicze wodne. Jak mawia młódź: "full wypas". Gdy pogoda dopisuje nie trzeba wyjeżdżać na Mauritius. Jedna tylko rzecz, niczym oścień kłuje...

Z głośników dudni muzyka komercyjnej stacji radiowej, a co godzinę podają tendencyjne wiadomości (jak widać kontynuuję temat z ostatniego wpisu). Każdy musi obowiązkowo tego słuchać, każdemu to się musi podobać. Zarządcy nawet nie dopuszczają na myśl, że może być inaczej. Jak kto nienowoczesny, niech siedzi w domu. Ot, typowa, demokratyczna, wolność.

Za komuny też były kołchoźniki. Tak władza komunikowała się z ludem pracującym miast i wsi. Jak widać, niewiele się zmieniło. Owszem, dekoracje są inne, ale metoda podobna (a propos mechanizmów propagandy polecam książkę "Wywieranie wpływu na ludzi" R. Cialdiniego). Z tą tylko różnicą, że dzisiaj bardziej skuteczna. Dlaczego?

Kiedyś chłop czy robotnik słuchał wiadomości z kołchoźnika, idąc do pracy w pole czy do fabryki. Wiadomości kojarzyły mu się z negatywnym bodźcem. Z głośnika słyszał komunikat: "Bierut dobry", ale zamiast nagrody dostawał karę - ciężką robotę za grosze. Czy można się dziwić, że komuna padła?

Dzisiaj - "młody, wykształcony", leży sobie nieopodal basenu lub kąpie się w podgrzewanej wodzie. Wiadomości  płynące z kołchoźnika kojarzą mu się z pozytywnym bodźcem: "Tusk dobry" - nagroda (kąpiel, sztuczna fala lub zjeżdżalnia). Pozytywny komunikat o Tusku utrwala się, skojarzenia są pozytywne  

Potem, gdy taki typo odsłucha sobie w domu "tefałena", od razu na słowo "PO" ślina mu pocieknie...

środa, 18 sierpnia 2010

O słuchaczach stacji komercyjnych i metafizycznym doświadczeniu

Lato sprzyja wyjazdom nad wodę. Jeden z upalnych letnich dni spędzałem nad jeziorem. Przyjechliśmy  stosunkowo wcześnie. W pierwszej godzinie plażowania było nawet pusto. Między szumiącymi sosnami przebijało się piekące słońce. Można rzec: sielsko, nudnawo, patetycznie. W takich chwilach człowiek zajmuje się dziwieniem, że można się nudzić. Leży, gapiąc się w konary starych drzew, które zamykają widok na słońce, by po chwili go ponownie otworzyć. Obok, cierpliwie, czeka sobie  książka.

Nagle akcja się ożywia. Słońce chowa się na dłużej za kopułą gałęzi. Pojawia się wiatr. Wraz z nim zajeżdża samochód. Otwierają się drzwi. Plażę przenikają dzikie rytmy z radia. Z sosen zerwało się stado wron. I oto rodzinka z butelkami piwa w dłoniach: tata, synek, mamuśka. (Trzeba przyznać, że młodsze dzieci jeszcze nie miały butelek w dłoni.).

Od lat zastanawiam się nad problem rzekomej niższości moralnej słuchaczy Radia Maryja, nad słuchaczami tzw. stacji komercyjnych. I oto miałem okazję się odchamić. Poprzebywać z lepszym typem człowieka. Kąpielsko zaczęło się zapełniać. Zewsząd dochodziły odgłosy różnychi: "zetek", "eremefów", "esek", "gold przebojów" ...

Wkrótce pojawiła się grupa studentów i studentek, którzy rozłożyli się w najbliższym sąsiedztwie mojego koca.

Panienka jęła rozkładać krzesełko składane. Po chwili głośno wyraziła swój gniew:
- Dlaczego to pier... krzesło nie chce się rozłożyć?
W odpowiedzi jeden z młodzieńców, jak na gentelmena przystało, ruszył na pomoc. Jął szarpać i prostować mebel wykrzykując:
- Je... krzesło. Kur... o co tu chodzi?
Tak nasza młodzież  nie mogła sobie poradzić z trudnym zadaniem rozłożenia krzesełka. W końcu panienka usiadła na źle rozłożonym. A że miała spore gabaryty krzesło trzasnęło, a ona wylądowała na piachu, wywołując inteligencki rechot "młodych, wykształconych" kolegów.
- Wyp... to je... krzesło - nakazała młodzieńcowi. Ten natychmiast wypi... krzesło w krzaki.

Młódź po konsumpcji piwa wpadła na pomysł, żeby się wykąpać. Jeden ze studentów poszedł sprawdzić, jak zimna jest woda.  Woda była zaj... Słysząc taką ocenę kwiat młodzieży potupał w stronę jeziora.

Po powrocie rozmawiano o tym i o owym. O sesji i jeb... profesorach, o modzie i aktorkach (dziewczyny), o sporcie, wreszcie o polityce, a głównie o zaletach Komorowskiego,  o Palikocie ("co daje do pieca"), rechotali z "Kaczora",  narzekali na kler  itp. Z "komórek" przestawionych na radio, sączyły się "zetki", "eremefy" i inne takie. Na studenckim kocu powiewała, niczym sztandar, wiadoma gazeta, co chwilę przeglądana przez innego studenta(kę).

Podchmieleni poczuli się swobodnie: załatwiali się bez skrępowania niedaleko pod krzaczkiem oraz rzucali pety, gdzie popadło (jeden nawet wpadł do mojego buta). Gdy zwróciłem im uwagę, popatrzyli na mnie, jakby swym telepatycznym wzrokiem poznali we mnie słuchacza Radia Maryja - nienawistnika i pieniacza.

Gdy po tym metafizycznym doświadczeniu, przed odjazdem upychałem manatki i sadowiłem dzieci w samochodzie, popatrzyłem jeszcze raz na chyboczące się sosny. Jeden ze studentów - ten co wrzucił mi niedopałek do buta - pogardliwie spojrzał w moją stronę. Pomyślałem, że czas uciekać.
Tylko dokąd?

Oni są przecież wszędzie.