piątek, 29 października 2010

Kogo prowadzi PiS?

Dwie kobiety rozprawiają na tematy polityczne. Pierwsza mówi: - "Pani, jak ja widzę w telewizji tego Tuska, to aż mną trzęsie." Druga na to:" - Pani, ja mam to samo. Tylko że ja, jak widzę Kaczyńskiego, to mną trzęsie".

Nie ma jednak wątpliwości, że nienawiść do prezesa PiS obejmuje większą część społeczeństwa. Odpowiada to mniej więcej zasięgowi oddziaływania propagandy reżimowej w mediach. Ale na czynnik propagandowy nakłada się jeszcze jedna kwestia.

Nienawiść do J. Kaczyńskiego jest w pewnym sensie odbiciem nienawiści do Kościoła czy potocznego antyklerykalizmu. Owszem, prezesowi PiS daleko do Marka Jurka w pryncypialności poglądów katolickich czy tradycjonalizmu katolickiego. Ale w potocznym odbiorze jest on uważany za najbardziej "skrajnego", katolickiego polityka w Polsce. W związku z tym cała ta neopogańska niechęć do wiary, która w ostatnich dekadach pleni się w narodzie, znajduje winowajcę swoich rzekomych krzywd właśnie w J. Kaczyńskim.

Jednak część publicystów narodowych i konserwatywnych wytyka prezesowi PiS, że tylko gra katolickością dla celów partyjnych, uniemożliwiając powrót na scenę ugrupowań prawdziwie katolickich. Jest w tym sporo racji zwłaszcza, gdy obserwuje się działania posłów o poglądach lewicowych funkcjonujących w tej partii (np. Kluzik-Rostkowska).

Ale równocześnie mamy zjawisko odwrotne. PiS musi się wewnętrznie zmieniać i dostosowywać do prawicowo-katolickiego elektoratu. Widać to na przykład w podcinaniu lewicowych skrzydeł w partii. Nie jest zatem tak, że to J. Kaczyński przejął elektorat i nim dyktatorsko rozporządza. Ten elektorat stawia również pewne graniczne warunki, których złamanie może skończyć się jego odejściem.

Słowem - nie tylko prezes PiS holuje innych, ale sam jest holowany. Można powiedzieć, że to taka uboczna korzyść z tej całej... demokracji.
_________________________

niedziela, 24 października 2010

Czy można przerobić premiera na niedojdę w peruwiańskiej czapce?

Od razu odpowiadam na pytanie tytułowe: dla marketera politycznego to żaden problem. Dajcie mu tylko odpowiednie narzędzia. W mediach nie oglądamy bowiem realnych polityków, tylko ich zniekształcone sobowtóry. Wiedzą o tym dobrze specjaliści od medialnych tricków, choć zwykli ludzie na ogół nie zdają sobie z tego sprawy.

Jeżeli zatem w przekaziorach widzimy prezesa PiSu, w kreacji pt.: "Mściciel o skołatanych nerwach", to mamy do czynienia jedynie z pewnym pomysłem medialnym na J. Kaczyńskiego. Tak jak już wspomniałem, gdyby strona przeciwna dysponowała odpowiednimi środkami łatwo zrobiłaby z D. Tuska wiejskiego niedojdę w czapce peruwiańskich Indian, albo - idąc po "linii dziadkowej" - ludobójcę z Wermachtu.

Nie twierdzę, że J. Kaczyński nie pomaga w utrwaleniu swojego wizerunku, ale tak naprawdę jest to kwestia drugorzędna. Gdyby miał inną mentalność, inną mimikę twarzy itp., być może opóźniałby osiąganie celów propagandowych swoich przeciwników. Niewykluczone, że miałoby to wpływ na przyjęcie przez nich innej strategii, ale ostateczny cel byłby wcześniej czy później osiągnięty. Przewaga medialna jest zbyt duża.

Nawet gdyby jakimś cudem, taki łagodny polityk jak Marek Jurek, uzyskał poparcie 25% społeczeństwa, szybko dorysowano by mu ciemne okulary i wąsiki, osiągając efekt Pinocheto-Hitlerka. Dlatego bzdurą są twierdzenia, że Kaczyński sam sobie winien, bo przyjął złą taktykę itp..

Przyjrzyjmy się jeszcze procesowi kreacji propagandowej. Ma on trzy etapy: najpierw tworzone są fikcyjne twory czy fakty medialne, którym nadawane są pozory realności. Potem tymi stworzonymi fantomami straszy się ludzi. I w końcu, po osiągnięciu odpowiedniego efektu zastraszania, następuje zrzucenie winy na osobę, której "doprawiono gębę".

Dlatego twierdzenie, że prezes PiS odpowiada za łódzi zamach (pomijając już inne apekty absurdalności takiej tezy), jest wewnętrznie sprzeczne. Jak może podgrzewać nastroje ktoś, kto nie ma realnego wpływu na media? "Agresja" jest produktem marketingowym reżimowej koalicji medialnej i tylko ona ponosi odpowiedzialność za swój produkt.
____________________________


czwartek, 21 października 2010

Winne będzie Radio Maryja

Z tym morderstwem w Łodzi "elitka" ma zagwozdkę. Intuicyjnie ruszyli tak trochę w ciemno i ogłosili, że J. Kaczyński sam sobie winien. Odczekali chwilę w napięciu, a potem pewnie: "Yes, yes - zaskoczyło!" "Młodzi, wykształceni" bez większych oporów to kupili. To mniej więcej tak, jakby Amerykanom czy Hindusom wcisnąć, że odpowiednio J. Kennedy i M. Gandhi zginęli, bo... prowokowali morderców. 

Jednak mimo wszystko coś im nie pasuje. PeOwiacy dalej wiercą się niespokojnie, przebierają z nogi na nogę, rozglądają niespokojnie. O co chodzi? A chodzi o to, że z punktu widzenia typowego propagandzisty zabójcą powinien być faszysta, fundamentalista, czarnosecinny katol, a tu - wyskoczył, jak Filip z konopii, zwolennik liberalnej "partii miłości". Czy to, co z miłości zrodzone może czynić zło? No i piarowcy mają zgryz, i ich nadworni "intelektualiści" oraz dziennikarze również. Kombinują zatemi, jak tu "dyskurs" poprowadzić, żeby przezwyciężyć tę sprzeczność. Rozglądają się na lewo i prawo, szukając punktu zaczepienia. I chyba w końcu znaleźli.

Udało im się podłapać gdzieś wypowiedź kolegi-taksówkarza, że zabójca słuchał Radia Maryja. Zawsze to już jest coś. I od teraz wrzucają na różne portale, niby to mimochodem, że taksówkarz-morderca był słuchaczem toruńskiej rozgłośni. W ogóle to się kupy nie trzyma: "Radiomaryjny" i strzela do PiSowsców? Gdzie tu logika? No, ale jak nienawiść, to musi być Radio Maryja!

Pierwszy krok zrobiony, ale teraz potrzebny jest drugi. Jakoś to trzeba poskładać, nadać temu newsowi przynajmniej pozory logiki. Wyjście jest tylko jedno: zabójca „agresję” przejął z Radia Maryja, a że „szaleniec”,  to mu się partie pomyliły! Aby patrzeć, jak zaczną nawijać w ten deseń.

Czy "młodzi, wykształceni" to kupią?
Tak pytam.
___________________________

niedziela, 17 października 2010

Napisałem powieść, czyli "Rebelia w ogrodzie Eden"

Akcja rozgrywa się  w  latach 70-tych XXI w. Po upadku Unii Europejskiej władzę na Starym Kontynencie przejmują organizacje skrajnie lewicowe (ekologowie, pacyfiści, eutanaziści,  itd). I jak w takich przypadkach bywa, chcą zbudować raj na ziemi. 

W przeciwieństwie jednak do poprzedników (np. komunistów) nowi władcy docenili znaczenie pierwiastka religijnego w edukacji społecznej. Zwalczają co prawda stare religie, ale  za to starają się zaspokajać potrzebę transcendencji w inny sposób. Robią to dzięki odkryciu prawa regeneracji komórek, które umożliwia  im „od-tworzenie” każdego zmarłego człowieka (czyli ponowne powołanie do życia w pierwowzorze).

Dzięki temu „wskrzesili” takich filozofów jak: Hegel, Rousseau, Wolter czy Lenin , którzy teraz kolegialnie sprawują rządy w państwie, stanowiąc Radę Bogów (w nich teraz się wierzy).

Bohaterem opowieści jest jeden z "kapłanów" (czyli pośredników między Radą Bogów a ludźmi), który sprawuje jedną z urzędniczych  funkcji  w strefie polskiej, wielonarodowej federacji europejskiej. Na tle jego przypadków dowiadujemy się m.in., że: uczniowie w specjalnym gabinecie wymierzają kary źle wykonującym swą pracę nauczycielom, a uporczywy katar (dwutygodniowy) kwalifikuje do eutanazji.

W tym "najdoskonalszym" z systemów, bo stworzonym przez "największych" myślicieli w historii, lud jednak  nie jest wdzięczny swym władcom. Wręcz przeciwnie - pod pozorną spolegliwości czai się bunt. Z czasem wybucha rebelia, a na światło dzienne wychodzą tajemnice skrywane przez rządzących.

*  *  *

Wydawcą książki (ebooka)  jest Klub Libenter pl., który oferuje kilkadziesiąt ebooków w abonamencie.

Strona ebooka: Dariusz Zalewski, "Rebelia w ogrodzie Eden", Rzeszów 2010 

Przy zapisie do Klubu, każdy kto wpisze jako osobę polecająco: "Dariusz Zalewski",  otrzyma 10 zł zniżki.
Do Klubu można dołączyć klikając tutaj.

________________________

poniedziałek, 11 października 2010

Zoologiczny antyfeminizm?

W codziennej poczcie dostałem link do pewnego filmu na YouTube. Na pewno nie wszyscy go widzieli, dlatego zdecydowałem się na umieszczenie go na blogu. Film stanowi przykład typowo angielskiego poczucia humoru, ale uwaga - może obrazić uczucia religijne feministek! Mam jednak nadzieję, że kobiety, które nie czują się feministkami, nie potraktują go zbyt serio. Zwłaszcza, że posiada on drugie dno i tak do końca nie jest pewne z kogo autorzy się nabijają.



środa, 6 października 2010

Czy wirtualność może przykryć realność?

Rząd podnosi podatek VAT, dług publiczny rośnie w takim tempie, że nawet L. Balcerowicz przestał milczeć, ale rząd PO cały czas wierzy w politykę zagłuszania zbliżającego się bankructwa państwa.

Dopalacze to kolejny pretekst do przykrywania pewnych spraw. Temat praktycznie wybucha z dnia na dzień, jakby go wcześniej w ogóle nie było. Czyżby, powiedzmy, dwa tygodnie temu nikt nie trafiał do szpitala po środkach psychoaktywnych, a epidemia zaczęła się nagle, właśnie teraz (sam problem jest oczywiście ważny, ale tu rozważam tylko jego polityczny kontekst)?

Wcześniej odwracaniem uwagi od różnych spraw zajmował się J. Palikot. W sierpniu tego roku umiejętnie posłużono się krzyżem, teraz najwyraźniej wyciągnięto dopalacze. Co ciekawe, lubelski polityk twierdzi, że w ten sposób chciano zagłuszyć jego imprezę. Cóż: "kto czym walczy od tego ginie!".

Problem jest jednak nieco innej natury. Mniej interesujące jest co czy kogo aktualnie zagłuszają piarowcy PO, tylko - do czego takie zagłuszanie w ogóle prowadzi? Czy dzięki niemu problem realnie znika? Czy np. bankructwo i kryzys państwa przestają nam grozić?

Oczywiście, że nie. Przykrywanie służy jedynie podtrzymywaniu (czytaj: przedłużaniu) agonii władzy. Ale nie tylko o władzę tu chodzi. Sprawy poszły o wiele dalej.

Piarowcy PO sprawiają wrażenie, że naprawdę wierzą w rzeczywistość, która jest tylko wytworem ich wyobraźni, a ściślej pisząc - mediów. Dzięki mediom stwarzają własne, wirtualne światy, w których żyją i w które wciągają społeczeństwo.

Przy czym, jakby utracili nad tym kontrolę i ich wiara w tworzone fatamorgany wydaje się być autentyczna.

Cóż, przebudzenie będzie tym bardziej bolesne.

PS. Polecam artykuł: Pedagogika personalistyczna

wtorek, 5 października 2010

Co sobie myśli celebrytka?

Jak wiadomo rolą celebrytek(-tów) jest wygłupianie się na wizji, granie w głupich serialach i “bycie skandalistką (-tą)”. Takie zachowania podobają się ludowi, który ekscytując się nimi zabija popołudniowo-wieczorną nudę.

Ciekawe, że przeciw celebrytkom(-tom) często występują tzw. lewicowe autorytety moralne. Teoretycznie reprezentują podobną opcję obyczajową i na zdrowy rozum powinni trzymać się razem. Jednak “intelektualiści” lubią nabijać się z gwiazd i wręcz demonstrować swoją wyższość moralną.

Skąd to rozbicie? Wydaje się, że jest to rodzaj środowiskowej zdrady, wynikający ze zwykłej zazdrości (“oni mają kasę, a my nie”). Autorytety z racji roli pełnionej w społeczeństwie (mentorstwo intelektualne) ściągają mniej pieniędzy do swoich kieszeni (wiadomo - “czytalność” jest kiepska).

Gwiazdki, pełniąc nieco inną rolę w systemie (nie pouczają, lecz demoralizują), mają większą oglądalność, co przekłada się na ich zarobki.

Jak one reagują na tę krytykę?

Mogą być dwie możliwości. Pierwsza - nie zdają sobie z tego sprawy, przygłuszone aplauzem tłumów. Może nawet nie uświadamiają sobie istnienia grupy prześmiewczej, ewentualnie ją marginalizują, dostrzegając tylko “moralizujących prawaków”. Druga - wchodzą w rolę celebrytek (-ów) z wyrachowaniem. I w odpowiedzi na zdradę rzeczą mnie więcej tak:

“- A śmiejcie się ze mnie wy humaniści, intelektualiści, czy jak wam tam. Ja mam kasę, dom, basen, a wy co? Poczucie wyższości. Weźcie sobie swoje poczucie wyższości i udławcie się nim!”

Słowem – taka współczesna wersja Dołęgo – Mostowiczowego: „Wolę Buicka od pomnika”.

Wychodzi na to, że wbrew pozorom, te wszystkie paniusie, okazują się cwańsze od podstarzałych, moralizujących, lewicowych dziadków. Zdecydowanie więcej kasy ciągną z tego interesu, który zwie się szumnie “liberalną demokracją”.