W maju bieżącego roku wielu amerykańskich katolików protestowało przeciw uhonorowaniu Baraka Obamy tytułem doktora honoris causa katolickiego Uniwersytetu Notre Dame. Jednak ceremonii jednoznacznie sprzeciwiło się tylko 70 biskupów (na 230). Być może ten fakt jest kluczem do zrozumienia dlaczego w ogóle doszło do wspomnianego wydarzenia.
Ostatnio więcej światła na sprawę rzucił arcybiskup Michael J. Sheehen z archidiecezji Santa Fe. W
jednym z wywiadów stwierdził, że większość biskupów była wręcz przerażona skalą protestów. Są oni bowiem przekonani, że Kościół nie powinien izolować się od Ameryki poprzez radykalizację zachowań i protestów w sprawie “aborcji”. Hierarcha twierdzi, że radykalna taktyka “wojowniczej mniejszości” sprawi, że katolicy będą w Stanach Zjednoczonych postrzegani, jak amisze. Właściwa taktyka zaś polega – krótko pisząc - na współpracy i dialogu. (Kwestia ewangelicznego bycia “znakiem sprzeciwu”, jak widać nie wchodzi w grę).
Jeden z internautów komentując tę wypowiedź trochę ironicznie, trochę z goryczą, podziękował abp Sheehenowi. Za co? Za to, że pozwolił mu uświadomić sobie jeszcze raz, że nie ma już nadziei dla Kościoła.
Politykę bycia “letnim” w ciekawy sposób skrytykowali również nie tak dawno dwaj publicyści Eric Guinta i Eugene Cuningham. Autorzy stwierdzili (prowokująco), że tak jak dzisiaj Kościół oskarżany jest o milczenie w sprawie nazizmu, Holocaustu i generalnie o wiele innych nieszczęść ludzkości, tak za sto lat zostanie oskarżony przez historyków nie tylko o milczenie w sprawie zabijania nienarodzonych, ale również o podejmowanie w tym kierunku konkretnych działań. Jako przykład takiej postawy podali właśnie między innymi spolegliwość biskupów w sprawie Notre Dame. (Podkreślmy, że uczelnia oficjalnie nie ucierpiała na swojej katolickiej tożsamości, a rektor nie stracił posady. )
Inną poszlaką, która może za sto lat pomóc historykom wskazać katolików jako winnych rozpowszechniania dzieciobójstwa, będzie to, że statystyczny, amerykański katolik na przełomie XX/XXI wieku głosował za zabijaniem nienarodzonych. Na dodatek stanowisko pro-life jest dalekie dla wielu nominalnie katolickich polityków, jak: Joe Biden, Mario Cuomo, Barbara Mikulski, Christopher Dodd czy zmarły Edward Keneddy.
Ten ostatni, jak na “przykładnego katolika” przystało popierał finansowanie przez podatnika eksperymentów na embrionach (11 kwietnia 2007), głosował za przyznaniem 100 milionów dolarów na rozwinięcie kompleksowej edukacji seksualnej i dostępności środków antykoncepcyjnych dla młodzieży (17 marzec 2005), sprzeciwiał się utrzymaniu zakazu aborcji na terenie baz wojskowych (20 czerwca 2000) czy zakazowi klonowania ludzi (11 lutego 1998).
Biorąc pod uwagę te fakty – można chyba przyznać rację wspomnianym publicystom. Historycy będą mieli stosunkowo łatwe zadanie, by oskarżyć katolików o kolejną zbrodnię! I pomyśleć, że cała sprawa to wynik “taktycznego nieporozumienia”. Katolicy bowiem (a w tym część biskupów) mieli dobre intencje - nie chcieli upodobnić się do amiszów. Ale dobrymi intencjami - wiadomo... co jest wybrukowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz