sobota, 29 sierpnia 2009

Amisze, katolicy i kwestia taktyki

W maju bieżącego roku wielu amerykańskich katolików protestowało przeciw uhonorowaniu Baraka Obamy tytułem doktora honoris causa katolickiego Uniwersytetu Notre Dame. Jednak ceremonii jednoznacznie sprzeciwiło się tylko 70 biskupów (na 230). Być może ten fakt jest kluczem do zrozumienia dlaczego w ogóle doszło do wspomnianego wydarzenia.

Ostatnio więcej światła na sprawę rzucił arcybiskup Michael J. Sheehen z archidiecezji Santa Fe. W
jednym z wywiadów
stwierdził, że większość biskupów była wręcz przerażona skalą protestów. Są oni bowiem przekonani, że Kościół nie powinien izolować się od Ameryki poprzez radykalizację zachowań i protestów w sprawie “aborcji”. Hierarcha twierdzi, że radykalna taktyka “wojowniczej mniejszości” sprawi, że katolicy będą w Stanach Zjednoczonych postrzegani, jak amisze. Właściwa taktyka zaś polega – krótko pisząc - na współpracy i dialogu. (Kwestia ewangelicznego bycia “znakiem sprzeciwu”, jak widać nie wchodzi w grę).

Jeden z internautów komentując tę wypowiedź trochę ironicznie, trochę z goryczą, podziękował abp Sheehenowi. Za co? Za to, że pozwolił mu uświadomić sobie jeszcze raz, że nie ma już nadziei dla Kościoła.

Politykę bycia “letnim” w ciekawy sposób skrytykowali również nie tak dawno dwaj publicyści Eric Guinta i Eugene Cuningham. Autorzy stwierdzili (prowokująco), że tak jak dzisiaj Kościół oskarżany jest o milczenie w sprawie nazizmu, Holocaustu i generalnie o wiele innych nieszczęść ludzkości, tak za sto lat zostanie oskarżony przez historyków nie tylko o milczenie w sprawie zabijania nienarodzonych, ale również o podejmowanie w tym kierunku konkretnych działań. Jako przykład takiej postawy podali właśnie między innymi spolegliwość biskupów w sprawie Notre Dame. (Podkreślmy, że uczelnia oficjalnie nie ucierpiała na swojej katolickiej tożsamości, a rektor nie stracił posady. )

Inną poszlaką, która może za sto lat pomóc historykom wskazać katolików jako winnych rozpowszechniania dzieciobójstwa, będzie to, że statystyczny, amerykański katolik na przełomie XX/XXI wieku głosował za zabijaniem nienarodzonych. Na dodatek stanowisko pro-life jest dalekie dla wielu nominalnie katolickich polityków, jak: Joe Biden, Mario Cuomo, Barbara Mikulski, Christopher Dodd czy zmarły Edward Keneddy.

Ten ostatni, jak na “przykładnego katolika” przystało popierał finansowanie przez podatnika eksperymentów na embrionach (11 kwietnia 2007), głosował za przyznaniem 100 milionów dolarów na rozwinięcie kompleksowej edukacji seksualnej i dostępności środków antykoncepcyjnych dla młodzieży (17 marzec 2005), sprzeciwiał się utrzymaniu zakazu aborcji na terenie baz wojskowych (20 czerwca 2000) czy zakazowi klonowania ludzi (11 lutego 1998).

Biorąc pod uwagę te fakty – można chyba przyznać rację wspomnianym publicystom. Historycy będą mieli stosunkowo łatwe zadanie, by oskarżyć katolików o kolejną zbrodnię! I pomyśleć, że cała sprawa to wynik “taktycznego nieporozumienia”. Katolicy bowiem (a w tym część biskupów) mieli dobre intencje - nie chcieli upodobnić się do amiszów. Ale dobrymi intencjami - wiadomo... co jest wybrukowane.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Presley, “Lenin” i “Cud Różańca”

Elvis Presley nie przepadał za Johnem Lennonem. Z uwagi na sympatie polityczne lidera The Beatels nazywał go pieszczotliwie “Leninem”.

Lennon tworzył piosenki takie jak np. Imagine, w których przedstawiał fanom wizje świata bez religii i własności. Jego światopogląd i działalność począwszy od fascynacji religijnością Wschodu a na politycznych preferencjach skończywszy, sprowadzała się w zasadzie do negacji tradycyjnego świata wartości typowych dla cywilizacji łacińskiej (katolickiej).

Presley z kolei do aniołków nie należał i choć można mu wiele zarzucić, niemniej – niezależnie od motywacji jakie nim kierowały - pozostawił po sobie pewną pieśń, prawdziwą perełkę. Oto “Cud Różańca” - hymn pochwalny na cześć Matki Bożej oraz tej katolickiej broni tak lekceważonej przez “imaginistów”.




PS. Czy ktoś w popkulturze zrobił coś więcej dla popularyzacji Różańca?

Literatura:
Hutchins Chris, Thompson Peter, Elvis i Lennon: Dzieje nienawiści.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

O metodzie demokratycznej i nazistowskiej na przykładzie eutanazji

Arcybiskup Clemens August von Galen w kazaniu wygłoszonym w Kościele św. Lamberta w Műnster 3 sierpnia 1941 roku skrytykował władze hitlerowskie (zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz) za praktyki eutanazyjne. Kaznodzieja poinformował wiernych, że do miejscowych władz medycznych przysłano instrukcję, zgodnie z którą zalecano przygotowanie wykazu chorych określanych mianem “nieproduktywnych obywateli”. Później, na podstawie tych wykazów chorzy i kalecy byli zabierani z domów oraz szpitali i przewożeni w nieznane miejsca. Po pewnym czasie rodziny otrzymywały informacje o śmierci bliskich i skremowaniu ich zwłok. (Kremacja uniemożliwiała stwierdzenie rzeczywistej przyczyny zgonu.)

Arcybiskup w swoim kazaniu otwarcie potępił postępowanie władz. Co więcej, powołał się na obowiązujące prawo zabraniający takich praktyk, a nawet nakazujące informowanie o zaistnieniu podejrzenia ich występowania. Mówca oświadczył, że sam powiadomił o tych podejrzeniach stosowne służby państwowe, ale bez rezultatu.

Co ciekawe, w swoim kazaniu imiennie skrytykował Rudolfa Hessa. Jednak Jego prestiż i poparcie wiernych było tak wielkie, że naziści nie zdecydowali się na ostateczną rozprawę z hierarchą. Dopiero w 1944 umieścili Go w obozie Sachsenhausen.

* * *

Współcześni eutanaziści reagują nerwowo, gdy się ich porównuje z hitlerowcami. Znany refren w takich przypadkach brzmi: “gdy dwaj mówią to samo, to jeszcze nie jest to samo”. Różnica ma polegać na tym, że “ponurzy synowie postępu” chcą dobijania chorych w imię wolności i walki z cierpieniem, zaś naziści nikogo nie pytali o zgodę.

To prawda - naziści działali metodami totalitarnymi, demokraci posługują się metodą “dialogu”, przekonywania, sugestii. W demokracji nie wymusza się zgody, lecz ją produkuje (W.Lipmann). Technologia produkcji takiej zgody w przypadku eutanazji odwołuje się do konieczności wysłuchania tzw. "własnej prośby pacjenta".

Lekarz Ryszard Fenigsen, w książce: "Eutanazja. śmierć z wyboru?", podaje na przykładzie holenderskim sposoby za pomocą których lekarz-eutanasta wymusza tzw. "własną prośbę pacjenta": Zaczyna od przedstawienia sytuacji i nie oszczędzenia przy tym pacjentowi opisu straszliwych powikłań, które już nastąpiły lub w przyszłości "nastąpić mają". Stan chorego określa jako beznadziejny (...); wypowiada się z całą mocą nieomylnej nauki (a zapomina, jak wiele błędów nasza nauka popełnia). (...) Taka przemowa (a nie sama choroba) wtrąca chorego w głęboką depresję, czasami w psychozę reaktywną.

Gdyby jednak pensjonariusz był zbyt oporny i wciąż sprzeciwiał się “dobrej śmierci”, wówczas stosuje się nieco skuteczniejsze "metody przekonywania". Nie musi to być nawet nacisk czynny - pisze wspomniany R. Fenigsen. - Małe akcje, np. piętnastominutowe opóźnienie w podaniu basenu, są bardzo skuteczne.

Po takich "argumentach" chory w końcu poddaje się. Lekarz-eutanasta z właściwą sobie troskliwością jeszcze pyta chorego: czy jest pan pewny swojej decyzji? Wieczorem (w celu rozwiania wszelkich wątpliwości) personel pomocniczy powtórzy jeszcze raz akcję z basenem.

"Własna prośba" staje się faktem. Metody demokratyczne jeszcze raz ukazują swoją wyższość nad nazistowskimi..

PS. Biskup Clemens August von Galen został po wojnie wyniesiony do godności kardynalskiej. W roku 2005 papież Benedykt XVI ogłosił go błogosławionym.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

O jakości powietrza w polskich szkołach

We wrocławskich szkołach dzieci z ADHD mają pracować z asystentem. Taki asystetnt będzie siedział w ławce razem z uczniem i wspomagał pracę głównego nauczyciela. Pieniądze na projekt wyłożyła Unia Europejska. Ta sama, która ma wyłożyć 4 mln euro na badanie jakości powietrza w polskich szkołach. Jakość powietrza rzecz ważna. Gdy atmosfera robi się gęsta pracuje się znacznie gorzej. Nie mówiąc już, że coś wisi w powietrzu.

Warto zwrócić uwagę, że działania Unii są tu niekonsekwentne. Z jednej strony komisarze chcą odświeżyć powietrze w szkołach, a z drugiej - robią wszystko, by to powietrze nie było najwyższej jakości. Rzucając bowiem kasę na asystentów dzieci nadpobudliwych doprowadzą w końcu do zwiększenia zaduchu w klasach. Zdecydowana większość dzieciaków jest dzisiaj bowiem dziwnie pobudzona i potrzebuje dodatkowych nauczycieli (i to najlepiej nie jednego, ale dwóch). Słowem – gdyby konsekwentnie przestrzegać zasady “dziecko plus asystent”, liczba osób psujących powietrze w danej klasie mogłaby się podwoić. Wyniki wspomnianych na wstępie badań nie byłyby rewelacyjne.

Atmosfera w szkołach może zagęścić się jeszcze z jednego powodu. Ministerstwo zmieniło przepisy o edukacji seksualnej. Do tej pory rodzice mieli obowiązek przedstawienia pisemnej zgody na pobieranie przez swoje pociechy nauki o seksie w szkole, teraz zaś z urzędu domniemuje się taką zgodę. Rodzice w osobnym piśmie muszą wyrazić swój sprzeciw. A że wielu opiekunom nie chce bawić się w papierologię (inna sprawa, że większość pewnie nie będzie zdawała sobie sprawy ze swych uprawnień), więc zgoda na szkolne nauczanie o płciowości stanie się powszechna. Tym samym w szkołach będzie nie tylko duszno, ale i “porno”.

Choć idą lepsze czasy dla dzieci nadpobudliwych oraz spragnionych wiedzy na temat seksu, to zdecydowanie gorzej będą się mieli cierpiący na nieuleczalne schorzenie zwane dyskalkulią (problemy z wyuczalnością matematyki). Ministerstwo nie załatwi im asystentów. Wręcz przeciwnie – zablokowało możliwość wydawania stosownych kwitów ułatwiających zdanie egzaminów z matematyki, co w perspektywie zbliżającej się obowiązkowej matury z tego przedmiotu zapewne budzi grozę wśród przyszłych abiturientów. (Próbowano też zablokować ulgi dla dyslektyków, ale po pierwszych, optymistycznych doniesieniach w “Rz”, pojawiły się pomruki niezadowolenia specjalistów i organizacji społecznych. W efekcie ministerstwo wymiękło, wydając oświadczenie “wyjaśniające”. A szkoda - przynajmniej raz mogło zapunktować).

Plusem blokady dyskalkulii jest to, że powietrze trochę się oczyści. Co prawda na co dzień będzie wciąż duszno, ale na egzaminach, gdy uczniowie zaczną wcześniej opuszczać sale, zrobi się całkiem znośnie.

środa, 12 sierpnia 2009

Obraza ludzkich uczuć czy samego Boga?

Taktyka bieżącej walki cywilizacyjnej usprawiedliwia powoływanie się katolików na przepisy dotyczące zakazu obrażania uczuć religijnych. Nie można jednak zapominać, że są one tylko odpryskiem prawnym postoświeceniowego kultu człowieka. „Wspaniałomyślnym” odstępstwem postępowców na rzecz ludzi religijnych lub może raczej pułapką tolerancji,
w którą sami wpadli.

Ostatnio sporo w mediach o obrażaniu uczuć. Wiadomo - zbliża się koncert tzw. Madonny, a dodatkowo tzw. Doda wyskoczyła z antybiblijnym tekstem. Czy rzeczywiście w tego typu przypadkach chodzi jedynie o obrażanie uczuć religijnych? Rzecz w tym, że tak naprawdę uczucia nie mają tu nic do rzeczy. Nie wyobrażam sobie, jak można obrazić „doznanie zmysłowe” (uczucie), które jest jedynie pewnym składnikiem życia osobowego człowieka. Równie mądrze można powiedzieć, że obrażono lewe ucho lub kciuka prawej ręki. Człowiek to coś więcej, nie tylko kłębek doznań zmysłowych.

Nadawanie emocjom tak wyjątkowego znaczenia ma na celu podkreślenie subiektywnego aspektu problemu („fanatycy coś sobie ubzdurali, ale my, ludzie światli, to tolerujemy”). Prawdopodobnie mamy tu do czynienia również z wpływami pewnych filozofii postoświeceniowych, które nadają wyjątkową rangę doznaniom zmysłowym.

Tak czy inaczej wszystko kręci się wokół człowieka. To jego lub jego uczucia obrażono. I tu jest sedno problemu! Jakie bowiem znaczenie ma fakt, że znieważono uczucia katolika? Istotne jest to, że bluźni się samemu Bogu. Na tą obrazę mają reagować katolicy, a nie analizować własne doznania i zastanawiać się: czy dotknięto ich danym zachowaniem lub słowem czy też nie?

Oczywiście świadomi katolicy wiedzą o co chodzi. Jak wspomniano na wstępie powołują się na omawiane prawo z uwagi, że nie mają innych możliwości samoobrony. Niemniej nie można zapominać, że prawo ma także wymiar edukacyjny. Jeśli ciągle będzie się mówiło tylko o obrażaniu uczuć, to wśród maluczkich może rzeczywiście zrodzić się przekonanie, że chodzi tylko o przelotne emocje, a nie o samego Boga.