Jest taki stan
ducha, na który składają się: udana przedświąteczna spowiedź, rozkwitający, wiosenny kwiecień i z kuchni delikatną smugą snujące się zapachy.
Wtedy za T. S. Eliotem chce się powtórzyć:
"Jednak w ten zmierzch kwietniowy (...) czuję ogromny spokój i ten świat oceniam, jako wspaniały i młodzieńczy mimo wszystko" (cytat z pamięci).
I myślę
sobie, że gdyby Putin lub inna Merkel zaatakowali teraz Polskę,
niewiele by mnie to wzruszyło. Moja sytuacja obiektywnie byłaby
lepsza, niż sytuacja antyklerykała czy innego ateisty, który właśnie niezdrowo ekscytuje się jakąś nową, antykatolicką wrzutką w mediach, a w
wolnych chwilach mniema sobie, że "świat jakoś tak powstał".
Myślę sobie
dalej tak: przypuśćmy, że miasto jest bombardowane, a wspomniany antyklerykał oderwany od Facebooka siedzi sobie w piwnicy i może nagle, jak to w
takich razach bywa, odzyskuje wiarę, a może szepce tylko w
rozpaczy: "zaraz zginę i już nigdy nie napiszę
antykatolickiego komentarza na Facebooku". Bo oto właśnie
przyszedł kres na jego komentarze i już go nic nie czeka (w
jego mniemaniu, choć niestety coś go jeszcze czeka).
A ja będę
sobie siedział w swojej piwnicy i pewnie po ludzku również będę
przeżywał lęk ("w wierzchnich warstwach duszy"), ale,
gdzieś tam, w głębi, będę czuł ten kwietniowy, pospowiedni
spokój, który dany jest chyba tylko katolikom.
I tak myśląc
o wojnie, myślę sobie jednocześnie, jak tragiczną postacią jest ten antyklerykał-ateista. Taka ciągła beznadzieja, ożywiana co pewien czas nienawiścią do
"czarnych", to musi być nużąco -męczące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz