Słyszałem w radiowej
"Trójce" piosenkę, w której zbuntowana pieśniarka
obwieściła, że nie ma ochoty umierać za Polskę. I pomyślałem –
tu zaskoczenie – że nawet mógłbym się zgodzić ze zbuntowaną
pieśniarką.
Ja też jestem bliski takiej decyzji.
Polska to dla mnie pewien
odcień kultury katolickiej (pięknie pisał o tym o. Józef M. Bocheński), świat, którym obdarzył mnie Bóg, bym
duchowo przybliżał się do Niego.
Problem w tym, że ta
Polska zanika. Owszem, gdzieś na prowincji, w pewnych środowiskach
jeszcze tlą się jej ogniki, ale w mediach, w kulturze – już jej
nie ma (no dobrze, jakieś ogniki tu i ówdzie jeszcze pobłyskują).
Tak czy inaczej jesteśmy
na równi pochyłej i zjeżdżamy w dół. Myślę, że kwestią
czasu są tzw. związki partnerskie, adopcje przez nich dzieci,
poszerzenie zakresu zabijania dzieci nienarodzonych itd...
Nikt tak naprawdę nie ma
pomysłu na powstrzymanie tych procesów. Świat obcej mi kulturowo i
antyreligijnej Polski – tworzy się na moich oczach.
I właśnie... Gdy już
się stworzy nie będę miał moralnego obowiązek ginąć za ten
"nowy odcień kulturowy polskości"? Niech sobie giną
partnerzy i reszta.
Sorry (nowa) "polsko".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz