Dr LeRoy Carhart praktykuje późną aborcję i jest następcą zabitego w maju słynnego kata nienarodzonych Georga Tillera. Przed laty Carhart chciał zostać kaznodzieją. Dziś deklaruje, że przed i po zabiciu dziecka, modli się przy łóżku pacjentki. Tłumaczy, że nie zabija, lecz dzięki zastrzykom jedynie spowalnia akcje serca, które w końcu przestaje bić.
Siostra Donna Quinn, choć dominikanka, również jest zwolenniczką legalizacji aborcji. Co więcej, pracuje jako wolontariuszka w klinice aborcyjnej w Illinois. Bynajmniej nie zajmuje się tam modlitwą za zagubione życiowo niewiasty (za:www.americanpapist.com).
Brzmi to oczywiście niczym żart. Ale ludzie ci rzeczywiście uważają, iż z jakiś powodów zabójstwo nienarodzonych jest aprobowane przez Stwórcę.
Nie są oni prekursorami takiego myślenia. Już w 1970 roku Frances Kissling, uważająca się za katoliczkę, otworzyła klinikę aborcyjną w USA. Należała ona do tego skomplikowanego pokolenia “rozczochranej młodzieży”, opowiadającego się za “pokojem” (czyli przeciw wojnie w Wietnamie) i równocześnie nie widzącego nic złego w zabijaniu nienarodzonych.
Pewien typ postępowo-lewicowego myślenia lubi podszywać się pod chrześcijaństwo. Już przecież hasła tzw. rewolucji francuskiej (równość, braterstwo itp) były w istocie parodią chrześcijańskiej miłości bliźniego. Marksizm, liberalizm, nazizm obiecywały i obiecują zaś sztuczne raje na tym "padole łez".
W przypadku zabijania dzieci również mamy do czynienia z próbą pogodzenia klasycznego pogaństwa z chrześcijaństwem. Z grubsza polega to na tym, że w duchu lewicowym akcentuje się “prawo kobiety do własnego brzucha”, zapominając o “brzuchu dziecka”. Tym samym “miłość bliźniego” zredukowana jest tylko do niewiasty.
Później już idzie bardzo łatwo: skoro obowiązek “miłości bliźniego” dotyczy tylko kobiety, to oczywistą oczywistością jest, że “aborcja jest wolą Boga”. I tak docieramy do finału tej groteski.
Z psychologicznego punktu widzenia opisywane zjawisko daje się łatwo wytłumaczyć. Tacy ludzie chcę pozostać wierzącymi, chcę mieć nadzieję na zbawienie po śmierci, a jednocześnie mają potrzebę bycia docenionym już tutaj. Pokusa maszerowania w szeregach postępu i jednocześnie odgrywania roli “męczennika za wolność słowa”, bywa tak silna, że trudno jej się niektórym oprzeć. Problem w tym, że oprzeć jej się trzeba.
Brak odporności na tę pokusę prowadzi bowiem do powstania “fenomenu” zwanego katolewicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz