Jeszcze za
komuny, w moim miasteczku mieszkał łobuz, nazwijmy go "Dzik"
(czasy nieodległe, a zdarzenie autentyczne, zatem anonimowość muszę
zachować). Ów "Dzik" włamał się do wiejskiego sklepu.
Celem tego brawurowego "skoku", dokonanego w stanie
alkoholowego upojenia, było zdobycie pewnego lokalnego wina.
"Dzik" wyniósł ze sklepu jedną czy dwie "kraty"
wina. Jednak daleko z trunkiem nie uszedł. Milicja znalazła
go śpiącego wraz ze zdobytymi "fantami" kilkaset metrów
od sklepu. Nie zdążył skonsumować "pryty" (pospolita nazwa ówczesnego wina), gdyż zdaje
się osłabł.
Po kilku dniach przywieziono
go na wizję lokalną.