Tomasz Adamek po ostatniej walce z Vinny Madallone, w każdym rogu ringu przeżegnał się. Później w wypowiedzi dla telewizji ze dwa razy użył sfromułowania: "gdy Bóg pozwoli". Notabene, piłkarzy za takie rzeczy już karają, bokserów - chyba się boją.
Zapewne "laicyzatorzy" powiedzą: "jak to tak, bokser, najpierw sprał kogoś, a teraz odwołuje się do Boga". O moralności boksu, oczywiście można dyskutować. Problem jest ciekawy i nie zamierzam na jego rozwiązanie się tutaj porywać. Nawet - o ile dobrze kojarzę - ktoś napisał pracę na ten temat.
Dodam tylko, że Adamek w ramach zasad bokserskich postępuje uczciwie. Wcześniej od sędziego zauważył, że sekundand Madallone poddał swojego podopiecznego. Podniósł więc rękę sygnalizując, że to już koniec walki. A mógł jeszcze ze dwa razy stuknąć przeciwnika. Nie zrobił tego. Zachował się racjonalnie i etycznie.
Mimo wszystko nie kwestie związane z moralnością boksu (cnoty kardynalne boksu???) są dla mnie w tym momencie najciekawsze.
Zadziwiająca jest spontaniczność w zachowaniu T. Adamka. On do Boga odwołuje się naturalnie. To nie jest sztuczne czy demonstracyjne. On taki po prostu jest. Wśród celebrytów i sportowców, to w końcu niezbyt częste zachowanie.
___________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz