Obserwacja współczesnego świata przywołuje u mnie na myśl - niemal na zasadzie odruchu Pawłowa - taki fragment wiersza Andrzeja Bursy: "Lecz, gdy widnokrąg oko rozszerzy czerwone/ Miasto jak pięść pancerna nieomylnie grozi/ I niestyty radości ten jarmark ubogich/ Stąd ten piorun ukryty i ten miecz wzniesiony" (cytuję z pamięci).
Gdy patrzy się na tych wszystkich celebrytów, polityków, przedświąteczne "dżingle bens", promocje, Unie Europejskie etc. etc.; gdy człowiek poczyta na różnych "social media" jak ludziom odwala, jakie mają poglądy, o czym myślą, marzą, to przekonanie Bursy o tym, że musi tu uderzyć piorun narasta we mnie z każdym dniem i wręcz graniczy z pewnością. Przecież prymitywizm, głupota, a przede wszystkim zło, nie mogą pozostać bezkarne...
Mając przekonania "zabobonnego katolika", wierzę, że tak naprawdę o zwycięstwie dobra lub zła w życiu społecznym (ale i osobistym) nie decydują politycy i aktywiści społeczni, lecz ilość i jakość modlitw, które wznoszone są ku Niebu (jest taki ciekawy tekst Donoso Cortesa na ten temat).
Nie znaczy to oczywiście, że powinniśmy spocząć na laurach. W wymiarze przyrodzonym musimy oczywiście robić wszystko, co do nas należy, kierując się roztropnością. Ale przede wszystkim należy pamiętać, że fundamentem do zwycięstw są modlitwy, posty i bogobojne czyny.
Problem w tym, że ilość modlitw w ostatnich czasach zmalała, a przynajmniej jest nieproporcjonalna do potrzeb. Dlatego wątpię, by człowiek w skali globalnej opamiętał się. "Niesyty radości jarmark ubogich" będzie trwał i ściągnie na siebie karę. Karę oczyszczającą i otrzeźwiająca.
I chociaż jako człowiek oczekuję jej z bojaźnią i drżeniem, to z drugiej strony zdaję sobie sprawę z jej nieuchronności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz